Witam po dłuższej przerwie spowodowanej obciążającą pracą zawodową jak i brakiem weny.
Ogólnie nie jest łatwo, moi rostomili, nie jest łatwo. Ten tekst jest o tym, jak czuje się człowiek prześladowany językowo w swoim własnym domu. Ten tekst jest wołaniem o zrozumienie i poszanowanie praw mniejszości, które nie są w stanie odwołać się do Strasburga czy nawet do sądu lokalnego. Because I am in a minority of one.
W celu rzetelnego przedstawienia sytuacji postaram się Wam przedstawić kontekst. Na kontekst składają się trzy elementy.
Oto pierwszy z nich. Zapewne nie jesteście w stanie tego poznać po moim akcencie (szczególnie kiedy piszę), który spłaszczył się po latach przebywania wśród goroli, ale pochodzę z regionu, który od zawsze był przez tzw. pełnoprawnych Polaków postrzegany, zależnie od okresu historycznego, jako region, któremu się zazdrości pomarańczy na Święta i swetrów w sklepach G (paywall) albo złorzeczy na dokładanie do górnictwa. Jeśli ktoś chce sobie wyrobić własne zdanie, polecam wyprawę do Muzeum Śląskiego na wystawę o historii regionu, no dry eye at the exit, I tell you!
Drugi element jest taki, że żona sprawniej posługuje się językiem polskim niż ja. Jestem wystarczająco męski, żeby to przyznać i żeby nosić różowe koszule. Dopiero po ślubie dowiedziałem się, co to jest kolokacja i z niedowierzaniem przyjąłem do wiadomości, że nie chodzi tutaj o umieszczanie serwerów u kogoś, tylko o jakieś językowe wygibasy.
Element trzeci, bo Boh trojcu lubit i three is a magic number, w drugim języku też jestem upośledzony. A z upośledzenia wynika szykanowanie i córka ma czelność śmiać się jak norka od czasu do czasu kiedy coś powiem. Tak samo żona. Natomiast gdy przychodzi do przetłumaczenia określeń, które raczej nie pojawią się podczas obrad Parlamentu, na przykład bellend, to wiadomo, do kogo z pytaniami. Bo chłopo-robotnik, to będzie wiedział.
I teraz przejdźmy do konkretnych przykładów:
Przi sobocie po robocie, będąc nieco zmęczonym bachanaliami dnia poprzedniego i przygotowując piękne śniadanie, lubię sobie puścić skoczne śląskie kawałki, które wpływają pozytywnie zarówno na stan duszy jak i ciała, typu evergreen Gangu Marcela o chłopakach ze Śląska (pod linkiem 30 sekund za darmo), który przekazuje pradawną prawdę: „Karlus ze Śląska, bary szerokie a dupa wąska”. Kto nie wie co to karlus, ten jest z Sosnowca. Na to wpadają dziewczyny i dostaję burę za to, że znów gram to samo i to nuda. Już nie chcę im mówić, że to jest to, co normalnie robię o tej porze…
Gang Marcela to nie nuda, to była podstawowa treść nadawana w Radiu Piekary Śląskie dawno temu.
Dalej, przykład chyba najczęstszy. Od kiedy pamiętam zawsze mówiło się „ubierz kurtkę” czy „ubierz skarpetki”, ale okazuje się, po wielu latach, że to niepoprawne. Wszyscy tak mówili, oprócz dziadka, który mówił „ułoblyc”. Jestem regularnie wyśmiewany, kiedy mówię, że na przykład „ubieram buty”. Dziecko śmieje się i pyta, czy ubieram je w małe krawaciki i marynarki. Bardzo śmieszne. Zresztą po co butom krawaciki i marynarki? To jest gwara, którą należy szanować, bo to jest część mojego Heimatu, mojej tożsamości, która powinna być promowana jak język walijski, a nie wyśmiewana przez liberałów z wielkiego miasta.
Trzeci przykład jest prozaiczny. W obecnym miejscu zamieszkania ciężko o normalny chleb i resztę pieczywa. Po paru latach znaleźliśmy parę piekarni, gdzie sprzedają sensowne pieczywo, a nie nadmuchane białe guano. Jedna z piekarni jest po drodze z pracy do domu, więc czasem dzwonię i pytam:
Ja: Kupić weke?
Żona: Co kupić?
Ja: Kupić wekę (naprawdę staram się to powiedzieć wyszukanie, z akcentem na „ę”, jak na Mazowszu, u nas zawsze się mówiło ta weka, te weke)
Żona: Nic nie rozumiem, co kupić?
Ja: (po chwili) Bułkę długą taką, paryską, BAGIETKĘ kupić mam czy nie, bo nie wiem? (W myślach „kurwa mać, weke czy mam kupić?” Czuję się jak Adaś Miauczyński.)
Dobra, kończę już, bo późno. Przed snem jeszcze posłucham Adele.
Zob. także co warto wiedzieć, by poderwać tłumaczkę konferencyjną.
Fot. Michael Wright
Zgłaszam veto – bagietka to coś innego niż weka/bułka paryska! Swoją drogą ciekawe, że akurat ten wypiek ma tak wiele nazewniczych wariacji regionalnych. U mnie na przykład mówi się angielka. Domyślasz się, skąd jestem, prawda?
Nie mam pojecia. Angielka? Z Poznania?
Jak dla mnie magia! U mnie w domu, mimo że do Śląska mam po sąsiedzku („za rzeką”), zawsze mówiło się, a przynajmniej próbowało (tata robi na grubie ?)po Śląsku „zarzucać” takim słownictwem. W ogóle, dla mnie to całkowity brak szacunku dla miejsca pochodzenia, kiedy tak się ignoruje swój region, swoją gwarę. Zero próby zrozumienia – zero szacunku. A Radio Piekary, gra u mnie co dzień w kuchni. Pozdrawiam! – 28latka z Bobrownik Będzińskich (kolo Piekar Śląskich) ??
Brawo, to sie chwali! Pyrsk!