Tłumacze konferencyjni: tajne bractwo

Rozmowa z AZ wpędziła mnie w lekkie rozdwojenie jaźni. Dlaczego? Otóż zasadniczo zgadzam się z jego tezami – przynajmniej tymi, które dotyczą zawodu tłumacza ustnego w ogóle, bo a) zupełnie nie znam warunków pracy na polskim rynku, a moje zachodnioeuropejskie doświadczenia są inne, oraz b) moja szkoła akurat dobrze do zawodu przygotowała, wyjaśniając też wszystkie te zawiłości techniczne/etyczne/finansowe i inne, o których AZ wspomina.

Owszem, to trudny zawód, bez gwarancji finansowych, bez większych możliwości ewolucji kariery. Owszem, jest to często zawód niewdzięczny, bo zazwyczaj o tłumaczu pamięta się, jeśli coś poszło nie tak, a paradoksalnie świetne tłumaczenie to takie, na które uczestnicy nie zwracają uwagi. Owszem, trzeba bez przerwy uczyć się i bluffować – bo koniec końców staramy się przekonać dwóch ekspertów od nawozów, że wręcz urodziliśmy się w kompoście, podczas gdy tak naprawdę nie umiemy odróżnić kapusty od krowy i wykuliśmy wszystkie słówka w poprzedni wieczór.

Tylko że mimo wszystkich tych racjonalnych argumentów, ja straaaaaasznie swój zawód lubię.

1) Mam poczucie, że należę do tajnego bractwa. Nie mamy może tajemnego uścisku dłoni, ale mamy własne kody i obyczaje. Zawsze jesteśmy jednocześnie w samym środku wydarzeń i trochę poza. Przenikamy jak duchy za zamknięte drzwi, jesteśmy trzecią parą oczu w rozmowach ”w cztery oczy”, wiemy, co ktoś chce powiedzieć, zanim jeszcze to wyrazi – i nierzadko umiemy to wysłowić lepiej niż on sam. Pewien zafascynowany delegat powiedział mi kiedyś, że jesteśmy jak Woland z ”Mistrza i Małgorzaty” – tajemniczy erudyci z lekkim cudzoziemskim akcentem. Lekarz na konferencji stwierdził, że to, co robimy, jest medycznie niemożliwe – podobno neurologów się uczy, że mózg albo mówi, albo słucha, ale nie jest w stanie wykonać obu czynności naraz. Innymi słowy, jesteśmy wąską grupą o podejrzanych umiejętnościach. Może rzeczywiście powinniśmy wymyślić sobie tajemny uścisk dłoni?

2) Nie muszę wybierać, kim chcę być, jak dorosnę. Niedawno w jednym tygodniu zwiedzałam fabrykę czekolady, tłumaczyłam głowy państw, odkrywałam, jak się robi katamarany, śledziłam obrady związkowców i pracowałam na sesji plenarnej organizacji międzynarodowej. Trafiam w niezwykłe miejsca, poznaję ludzi, których nigdy nie miałabym możliwości spotkać w innych okolicznościach, słyszę rozmowy skrzętnie skrywane przed innymi i wiem, że za chwilę znowu trafię w nowe, niespodziewane miejsce.

3) Lubię tymczasowość. Za żadne skarby nie chciałabym zatrudnić się w fabryce czekolady, nie pragnę dzień w dzień słuchać sporów związkowców. Lubię kopa adrenaliny, kiedy pojawia się nowy temat, nowe miejsce – i lubię odpływ adrenaliny, kiedy jest już po wszystkim. Podoba mi się, że nie ma poprawek i muszę dać z siebie wszystko. Oczywiście, bywają nudne i żmudne posiedzenia. To co? Na koniec wyłączę mikrofon i więcej nie będę o tym myśleć. Zdarzają się niesympatyczni koledzy. To co? Po konferencji każdy pójdzie swoją drogą – nie musimy dzielić biura, aż emerytura nas rozłączy.

4) Dowiaduję się dziwnych rzeczy (które potem czasem ujawniam w niespodziewanych okolicznościach). Oczywiście zapominam znakomitą część informacji, bo inaczej mózg by mi się przepalił. I oczywiście trafia do mnie wiele informacji, których nie wolno mi powtarzać. Czasem jednak dziwne fakty zapadają w pamięć. Pamiętam osłupienie mojego ojca, kiedy w jego obecności prowadziłam z warszawskim taksówkarzem rozmowę o budowie silników wysokoprężnych. Znajomy adwokat lubi pogaduszki ze mną o europejskim orzecznictwie. Nie mam prawa jazdy i nie jestem prawnikiem. Kiedyś natomiast na proszonej kolacji bardzo szczegółowo opisałam proces wyrobu heroiny i dopiero widząc spłoszoną minę gospodarzy uświadomiłam sobie, że pewnie warto wyjaśnić, że wracam ze szkolenia policyjnego. Tak czy inaczej, jaki inny zawód pozwoliłby mi zaimponować i taksówkarzowi, i prawnikowi?

5) Czasem zmieniam świat. Oczywiście często ludzie jakoś by się dogadali i beze mnie. Oczywiście większość spotkań, posiedzeń, konferencji i rozpraw, na których pracuję, nie wpłynie na bieg historii. Czasem jednak wyłączam mikrofon czy zamykam notes ze świadomością, że właśnie ustalono coś wiekopomnego, że przełamano jakąś odwieczną barierę, że oddano sprawiedliwość. I poczucie, że miałam w tym jakiś swój drobny udział, że jakoś ten proces ułatwiłam, napawa mnie głęboką dumą.

Powyższe wynurzenia nie mają żadnego celu propagandowego. Nie obiecuję młodym czy przyszłym tłumaczom tych samych doznań – nie wiem nawet, czy moi koledzy po fachu je podzielają. Zgadzam się z AZ, że tłumaczem ustnym trudno zostać i trudno być. Ale jakie by z nas było tajne bractwo, gdybyśmy przyjmowali wszystkich chętnych? I tak dobrze, że nie każemy nikomu zarzynać czarnych kogutów.


Fot. stockimages / FreeDigitalPhotos.net

 

Autor(ka) Wszystkie posty

Wanda Gadomska

Tłumaczka konferencyjna z francuskiego, angielskiego i chorwackiego na polski i z polskiego na francuski, członkini AIIC, z domicylem w Paryżu, absolwentka szacownej paryskiej ESIT. Przez wiele lat uczyła zarówno w ESIT, jak i drugiej uczelni tłumaczeniowej w Paryżu, ISIT. Pracuje dla instytucji UE i na rynku prywatnym. Jej pasją jest fotografia.

Skomentuj

Twój adres email nie zostanie opublikowany.

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.