Takie coś ostatnio przyszło od pewnego biura tłumaczeń:
I am contacting you because I have an interpreting mission to offer you. Here are the details of the project.
WHISPERING INTERPRETING
Source language: English
Target language: Polish
Number of interpreters : 12, 2 for Polish
Date: One day (9 am to 5 pm) during the week of 16th October (date to be confirmed)
Place: Glasgow (UK)
Summary of the assignment: European Committee
If you are available, could you please send me your RATE?
Wycena zlecenia nie jest zwykle trudna, pod warunkiem że ma się wystarczającą ilość informacji; zna się termin (!), godziny pracy, tryb, temat… A tutaj? Przede wszystkim jak mam powiedzieć, czy termin mam wolny, skoro nie wiem, jaki to termin? Nie wiem, jaki temat; „European Committee“ nie mówi mi nic! Europejskich komitetów lub komisji jest na pęczki, nie wszystkie się zajmują szeroko pojętymi „sprawami europejskim”. A jak to będzie rybołówstwo? Górnictwo? Farmacja? Wiem, że szeptanka, ale nie rozumiem, o co chodzi z tymi dwunastoma tłumaczami, którzy… co? Szepczą w jednej sali? Sześcioro naraz?
Na moje pytania pan uprzejmie odpowiada:
There will be no booth, only headsets. You will be in one room with everyone (12 interpreters + audience of 10 persons). I hope it is clearer.
Nie bardzo jest clearer, niestety.
Czyli – doprecyzowuję – mówi jednocześnie mówca i sześcioro różnych tłumaczy, którzy dwoją się i troją, by w tej kakofonii usłyszeć oryginał, a jednocześnie nie przeszkadzać innym?
Tak.
Zgłaszam zastrzeżenia. Domagam się więcej szczegółów. Choć domyślam się, że chleba z tej mąki nie będzie.
I understand completely but the client says it will be ok.
Fot. Lmbuga
I co? Faktycznie nic z tego nie wyszło?
Nic. „We will let you know.” Już się nie odezwali.