Szalik, szaliczek – podobno to jedno z akcesoriów, po których można poznać rasową tłumaczkę konferencyjną. Ktoś mi na to kiedyś zwrócił uwagę i od tego czasu uważnie obserwuję. Faktycznie często tłumaczki mają na szyi jakieś fiu-bździu, szaliczek, apaszkę itp.
Ale można się pomylić.
Późny wieczór, opustoszały dworzec główny w Hadze. Rozglądam się niepewnie po peronie, czekając na pociąg do miejsca, w którym chyba tylko jedna instytucja się znajduje, za to taka, co tłumaczy potrzebuje na pęczki. Oprócz mnie tylko jeszcze jedna kobieta. Tak samo niepewnie się rozgląda. Apaszkę ma, a jakże, stylową nawet. I walizkę. Tłumaczka jak nic. Pewnie jedzie na to samo spotkanie. No to z głupia frant pytam (we dwójkę raźniej):
– Are you an interpreter?
– No, I’m from Greece.
Fot. Lydia / Flickr
hehehe 🙂