O szkołach dla tłumaczy. Nowy głos w dyskusji

Chciałabym do dyskusji o szkołach tłumaczeniowych dorzucić swoje trzy grosze. Uważam, że nauczanie tłumaczenia konferencyjnego nadal ma sens. Owszem, duża liczba tłumaczy konferencyjnych popularnych języków jak angielski, niemiecki, francuski w wielkich miastach powoduje również dużą konkurencję i w konsekwencji trend do obniżania cen usług tłumaczeniowych. Słychać więc w środowisku głosy kolegów, którzy uważają, że w związku z powyższą sytuacją należałoby całkowicie zaprzestać kształcenia nowych tłumaczy.

Zanim ustosunkuję się do tej opinii i rozwinę temat, czytelnikowi należy się kilka słów o mnie. Pracuję jako tłumaczka konferencyjna w Polsce i dla instytucji UE. Jestem wolnym strzelcem od praktycznie zawsze. Tłumaczeniami ustnymi zajmuję się ponad 20 lat. Uczyłam też tłumaczenia konsekutywnego i symultanicznego na jednej z państwowych uczelni w dużym mieście w Polsce. Jestem członkiem AIIC.

Osobiście uważam, że nauczanie to jest pewna misja. Starsi i bardziej doświadczeni tłumacze powinni dzielić się z młodszymi, mniej doświadczonymi tłumaczami swoją wiedzą i umiejętnościami. Chodzi też o zapewnienie wymiany pokoleniowej, o przekazanie młodszym niepisanej wiedzy, pewnego know-how, ale przede wszystkim dobrych praktyk w tłumaczeniu konferencyjnym. My starsi stażem kiedyś odejdziemy na emeryturę, ale po nas pałeczkę przejmą następni, bogatsi o wiedzę, dobre praktyki i zasady etycznego postępowania, które im przekażemy.

Zwolennikom rozwiązania problemów z mniejszą ilością zleceń i większą liczbą tłumaczy, nawołującym do zaprzestania szkolenia nowych tłumaczy, zadam pytanie zwrotne. Jak to rozwiązanie wprowadzić w życie? Weźmy pod uwagę: dwadzieścia pięć uniwersytetów i szkół wyższych oferuje w 38-milionowej Polsce studia w zakresie tłumaczeń pisemnych bądź ustnych![1] Uczelnie te mają w swojej ofercie przede wszystkim kształcenie tłumaczy angielsko-polskich i zgodzę się z tym, że może to powodować „nadmierną produkcję” absolwentów z tą kombinacją językową. Jednak nie wyobrażam sobie, że ktoś mógłby szkołom wyższym narzucić zamknięcie danego kierunku studiów. Nie sądzę, by jakiekolwiek stowarzyszenie branżowe czy jakakolwiek oddolna inicjatywa samych tłumaczy mogły do tego doprowadzić.

Rozproszenie studiów tłumaczeniowych na 25 ośrodków w Polsce z pewnością nie służy ani zawodowi tłumacza pisemnego, ani konferencyjnego. W takim gąszczu trudno się rozeznać. Która z ofert kształcenia tłumaczy tak popularnych języków jak angielski, niemiecki czy francuski jest ofertą poważną i które szkolenie rzeczywiście będzie przepustką do świata bilateralnych czy wielojęzycznych konferencji? Ma taki problem kandydat na studia, ma później również potencjalny zleceniodawca/pracodawca, który zastanawia się, jaką wagę ma dyplom uczelni X i czy aby ma przed sobą tłumacza konferencyjnego rzeczywiście rzetelnie przygotowanego do wykonywania tego bardzo odpowiedzialnego oraz wymagającego wysokich kwalifikacji zawodu.

Liczba szkół chcących kształcić tłumaczy w Polsce może przyprawić o zawrót głowy. Ale czy każda szkoła wyższa oferująca kierunek kształcący tłumaczy jest do tego odpowiednio przygotowana i pod względem kadry, i sprzętu? Czy może podąża tylko za pewną modą? Nawet przeglądając uniwersyteckie oferty studiów można znaleźć na stronach internetowych taki kwiatek: przygotowanie do zawodu tłumacza multimedialnego…[2] Ale któż to jest tłumacz multimedialny jako osoba? Nie spotkałam żadnego. Słowniki multimedialne/elektroniczne jak najbardziej w przyrodzie występują, tłumacze multimedialni jako zawód – nie.

Można zatem w Polsce podjąć albo studia tłumaczeniowe ze specjalizacją konferencyjną, albo zapisać się na któryś z licznych kursów tłumaczenia ustnego, organizowanych przez podmioty prywatne. To również nie poprawia sytuacji tłumaczy na rynku. Możemy przebierać w ofercie. Znajdziemy kursy odbywające się w tygodniu, weekendowe, intensywne itp. Dla każdego coś miłego.

classroom_klasa_laboratorium_Joseph McKinley_FlickrŚmiem jednak wątpić, czy naprawdę można wyszkolić kogoś na tłumacza konferencyjnego w ciągu np. dwóch sesji weekendowych. Dobrze wyszkolony tłumacz konferencyjny potrzebuje moim zdaniem znacznie więcej ćwiczeń. Ale takie intensywne 32-godzinne kursy tłumaczenia ustnego można znaleźć aktualnie (w 2015 roku) na rynku. Dla porównania – podyplomowe studia dla tłumaczy konferencyjnych w ramach European Masters of Conference Interpreting prowadzone na Uniwersytecie Warszawskim to min. 400 godzin kontaktowych.[3] Myślę, że różnica w postaci 368 godzin mówi tu sama za siebie…

Nie od dziś krążą legendy o stałym, ogromnym zapotrzebowaniu na tłumaczy konferencyjnych w instytucjach europejskich. Stąd zapewne zwiększone zainteresowanie tym zawodem, jeśli chodzi o te najbardziej popularne języki, jak wspomniane wyżej angielski, niemiecki, francuski. Niewidzialna ręka rynku działa, więc tworzy się kursy i kursiki wszelkiej maści, obiecując potencjalnie zainteresowanym szybkie wejście do zawodu i roztaczając przed nim wspaniałe wizje ciekawej pracy. Nie tylko w agendach Unii Europejskiej, nawet w ONZ, choć język polski do oficjalnych języków tej organizacji nie należy! Jednak o tym zapewne wiedzą tylko najbardziej wtajemniczeni.

O tym, że zapotrzebowanie na „importowanych spoza Brukseli” tłumaczy ustnych w instytucjach europejskich jest dużo mniejsze niż za czasów akcesji Polski do UE, zapewne także wiedzą nieliczni. Nie można jednak twierdzić, że branża nie dostrzega tych tendencji. Jeśli zajrzymy na strony internetowe Międzynarodowego Stowarzyszenia Tłumaczy Konferencyjnych AIIC, to znajdziemy tam już tylko dwie szkoły wyższe kształcące tłumaczy konferencyjnych w Polsce.[4]

Zatem może tylko pozornie mamy ogromną liczbę szkół kształcących tłumaczy? Nie 25 uczelni, a tylko dwie, które uwzględniają w swoich programach nauczania wypracowane przez branżę wysokie standardy i dobre praktyki.[5] Dwie szkoły to już zdecydowanie mniej i chyba wcale nie za dużo. Trzeba bowiem wziąć pod uwagę fakt, że np. studia EMCI na UW nie są uruchamiane w każdym roku akademickim, a tylko co drugi rok.

graduates_absolwenci_Luftphilia

Podsumowując: na arenie międzynarodowej nauczanie tłumaczenia konferencyjnego jest już w tej chwili monitorowane i analizowane pod kątem wdrażania najlepszych i sprawdzonych rozwiązań w zakresie tłumaczenia konferencyjnego. Jeśli również krajowe (polskie) organizacje tłumaczy wspólnie bardziej zaangażują się w promowanie najlepszych praktyk w tłumaczeniach konferencyjnych, to może doprowadzi to do zwiększenia świadomości wśród kandydatów na tłumaczy i zleceniodawców, czym naprawdę jest i jak powinno wyglądać dobre tłumaczenie konferencyjne. W rezultacie polepszy to sytuację profesjonalnych tłumaczy na rynku.


[1]
http://www.tepis.org.pl/index.php/linki/uczelnie-ksztalcace-tlumaczy

[2] http://study.lublin.eu/pl/uniwersytet-marii-curie-sklodowskiej/Translacja%20konferencyjna/502

[3] http://www.ils.uw.edu.pl/51.html
Instytut Lingwistyki Stosowanej Uniwersytetu Warszawskiego jest członkiem europejskiego konsorcjum szkół tłumaczeniowych EMCI. Współpracuje przy kształceniu tłumaczy konferencyjnych z Komisją Europejską i Parlamentem Europejskim.

[4] Uniwersytet Warszawski i Uniwersytet im. Adama Mickiewicza http://aiic.net/directories/schools/country/171/results

[5] Więcej na temat dobrych praktyk w tłumaczeniu konferencyjnym na http://aiic.net/page/60.

 

Więcej o rynku i szkołach tłumaczeniowych:

O szkołach dla tłumaczy głosów kilka (dyskusja nt. szkół tlumaczeniowych)
Kabina z widokiem (rozmowa trojga tłumaczy ustnych)
Tłumaczenie konferencyjne: tempo, różnorodność, ostra konkurencja. Wywiad o rynku i o tym, czego na studiach nie uczą

Fot. Bartosz MORĄG / Flickr; Joseph McKinley / Flickr; Luftphilia / Flickr

                           

Autor(ka) Wszystkie posty

Beata Kubas-Łącka

Tłumaczka konferencyjna z niemieckiego, francuskiego i angielskiego na polski i z polskiego na niemiecki, członkini AIIC, z domicylem w Warszawie. Absolwentka Instytutu Lingwistyki Stosowanej UW, gdzie uczy tłumaczenia konferencyjnego na studiach podyplomowych EMCI. Pracuje dla instytucji UE i na rynku prywatnym od ponad 20 lat.

1 komentarzSkomentuj

  • Skończyłem Translację Konferencyjną (tę od tłumaczy multimedialnych). To nie były takie „trudne sprawy” jak się zdaje po tym opisie (w ILS-ie na wszystko mają dziwne nazwy, PNJ to dla nich zajęcia receptywno-dyskursywne); coś jak Lingwistyka Stosowana, ale z jednym językiem. Najwięcej zajęć z tłumaczeń ustnych, ale były i pisemne. Wiele zajęć prowadzili praktycy. Oczywiście były i takie, które ktoś dostał tylko, żeby mieć więcej godzin (nie dotyczy konferencyjnych). Problemy ze sprzętem i organizacją też były. Najgorsze, że kierunek przetrwał jedynie 4 lata. Brakowało chętnych (przez te 4 lata były tylko 3 roczniki po kilka ― kilkanaście osób, a grupa niemieckojęzyczna w ogóle nie powstała). Prowadzący też zaczęli się wykruszać (każdy miał dodatkowe zajęcia na innych kierunkach). Ja i tak czuję się pewniej w pisemnych, ale miałem do wyboru albo to (mimo braków ― wszechstronne studia dla tłumaczy), albo kontynuację specjalizacji nauczycielskiej na filologii.

Skomentuj

Twój adres email nie zostanie opublikowany.

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.