Dziecko krowy

O tym, jak mama nauczyła mnie radzić sobie z trudnymi słowami w tłumaczeniu

Jestem dzieckiem tłumaczki. Takim trochę wyrośniętym, bo z 20-letnim doświadczeniem w zawodzie. Jednak pierwsze szlify zdobywałam pod okiem mamy bułgarystki, dziś emerytowanej profesor Uniwersytetu Warszawskiego, która w młodości zajmowała się dorywczo tłumaczeniami symultanicznymi oraz konsekutywnymi. Ja nie mówię po bułgarsku. Miałam jednak okazję dobrze poznać język niemiecki we wczesnym dzieciństwie w czasie kilkuletniego pobytu w Berlinie z rodzicami.

Moja mama, widząc, że jej 12-letnia córka lubi odgrywać rolę pośrednika między dwoma kulturami i językami – polskim i niemieckim – czujnie pozwalała mi się wykazać przy okazji różnych grupowych wyjazdów, udzielając przy okazji cennych rad. ”Córciu, przy tłumaczeniu nie mówi się: Pan powiedział, że… Tłumacz w pierwszej osobie.” Można więc powiedzieć, że całkiem niechcący poznawałam przy okazji tajniki zawodu. A może wyssałam pewne predyspozycje do tłumaczenia z mlekiem matki…

Beata z mamą. 1978. Już wtedy biegle mówiła po niemiecku.

Mama stała się tłumaczką z przypadku. Towarzyszyła jako tłumaczka odwiedzającym Polskę delegacjom z bratniego socjalistycznego kraju, Bułgarii. W latach 60. delegacje z krajów socjalistycznych dość często odwiedzały m.in. polskie PGR-y i ktoś musiał im pomagać językowo. Misje rolne czy obszarowe, do których są angażowani miejscowi tłumacze, to wcale nie wynalazek Komisji Europejskiej. Istniały wcześniej. Mojej mamy nikt tłumaczenia na żywo nie uczył, wyszkoliło ją życie. Zwiedzając któregoś razu z bułgarskimi rolnikami pokazową oborę w Polsce, stanęła przed trudnym zadaniem. Delegacji zapowiedziano bowiem, że za chwilę zobaczy część dla cieląt. Panika… Jak jest cielak po bułgarsku? Cielę, cielak… Może jakoś podobnie… A może jednak nie. Co robić? No tak – dziecko krowy! ”Proszę Państwa, zaraz zobaczymy dzieci krowy!” Voilà!

Dylemat – cielę, czyli dziecko krowy – może wydawać się niezrozumiały czy wręcz absurdalny w dobie Internetu i powszechnego dostępu do słowników wszelkiej maści. Trudne do przetłumaczenia na język obcy to może być określenie locha prośna niekarmiąca, a nie cielak! Ale gdy moja mama zaczynała swoją przygodę z tłumaczeniem, słowniki były papierowe, a polsko-bułgarski nawet jeszcze nie istniał. Trzeba było najpierw zajrzeć do słownika polsko-rosyjskiego, a potem rosyjsko-bułgarskiego. Łatwo nie było.

”Dziecko krowy” to dla mnie do dziś synonim jednej z technik tłumaczenia. Zastąp nieznane znanym. Opisz desygnat. Poznałam ją na długo przed rozpoczęciem studiów tłumaczeniowych. Chyba każdy tłumacz posługuje się tą prostą techniką zwłaszcza w kabinie, gdy to w ułamku sekundy musi znaleźć właściwy ekwiwalent w języku docelowym, czasami bowiem chodzi o słowo kluczowe i pominąć się go nie da. I tak szukając słowa sum, mówimy ryba z wąsami, zaś struś to ptak, który lubi chować głowę w piasek.

A osobom zainteresowanym, aczkolwiek nieobeznanym z tajnikami hodowli trzody chlewnej, wyjaśnię jeszcze na wszelki wypadek, co to takiego, ta locha prośna niekarmiąca, z którą borykałam się na jednym ze zleceń. To locha, czyli samica świni, między chwilą odsadzenia prosiąt a okresem okołoporodowym. I wszystko jasne, prawda?

 

fot. Leslie Jones, Boston Public Library / Flickr, Beata Kubas-Łącka

Autor(ka) Wszystkie posty

Beata Kubas-Łącka

Tłumaczka konferencyjna z niemieckiego, francuskiego i angielskiego na polski i z polskiego na niemiecki, członkini AIIC, z domicylem w Warszawie. Absolwentka Instytutu Lingwistyki Stosowanej UW, gdzie uczy tłumaczenia konferencyjnego na studiach podyplomowych EMCI. Pracuje dla instytucji UE i na rynku prywatnym od ponad 20 lat.

Skomentuj

Twój adres email nie zostanie opublikowany.

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.