Odpowiedź pewnej tłumaczki pisemnej na tekst Beaty Geppert „Życie seksualne tłumaczki”
„Na czym właściwie polega twoja praca?”
„Ale to chyba wystarczy wrzucić w Google Translate i trochę poprawić, nie?”
„Na pewno znasz wszystkie słowa po angielsku!”
„Przecież bierzesz pierwsze słowo, tłumaczysz, i tak kolejne i kolejne…”
Niełatwo wytłumaczyć, na czym dokładnie polega praca tłumacza. Zawsze znajdą się tacy, co myślą, że to super łatwe, i tacy, dla których jesteś jakimś czarodziejem-megamózgiem (ci drudzy to głównie dzieci twoich znajomych). Po ośmiu latach pracy w zawodzie tłumacza pisemnego wciąż nie znalazłam sposobu, żeby w ciekawy i precyzyjny sposób opisać, czym jest i jak działa proces przekładu, i jakie właściwie on ma dla mnie znaczenie. Wiem tylko, że po usłyszeniu żartu o przecinkach rozmówca zazwyczaj udaje, że musi za potrzebą, i już nigdy nie wraca.
Okazuje się, że nie tylko ja mam problem z mówieniem pięknie i sensownie o swoim zawodzie. Ma go też tłumaczka literatury francuskiej Beata Geppert. Zainspirowana niedawnym wpisem pani Geppert (w którym autorka prezentuje dość, ekhm, kuriozalną przenośnię o tym, czym jest dla niej tłumaczenie literackie – ale o tym za chwilę), postanowiłam spisać listę dziewięciu głupich i kompletnie losowych rzeczy, które można powiedzieć o pracy tłumacza.
Jeśli ktoś cię spyta: „Jeśli miałbyś wybrać jedną absurdalnie durną metaforę dla swojej pracy, jaka absurdalnie durna metafora by to była?” – po prostu weź gotową odpowiedź z tej listy! Poza ostatnią. Ostatniej nie używaj nigdy przenigdy.
- Tłumaczenia są jak kobiety: wierne nie są smokami, będące smokami są wierne.
- Praca tłumacza jest jak wizyta u cioci: emocjonalnie wyczerpująca, ale może na końcu przynajmniej dostaniesz hajs.
- Tłumaczenie to jak malowanie fresków dłutem przy jednoczesnym śpiewaniu Roty do rytmu piosenki przewodniej z Klanu.
- Tłumaczyć to wziąć jeden język i tak jakoś tentegować, żeby był inny.
- Tłumaczenie tekstu jest jak imprezowanie z Beyoncé na jachcie i popijanie drogiego szampana (tylko że bez Beyoncé, jachtu i szampana).
- Tłumaczenie to dla mnie bw 8et ywv8vmtv 9yyvmy4ov4ofq3vtvvehlhjllllllllllllll.
- Tłumaczenie to strzelenie karnego ręką ze spalonego w 91. minucie.
- Dla mnie tłumaczenie to EEEEE MACARENA.
- Tłumaczenie to gonienie pasiastego dzika po Castoramie w trzeci wtorek miesiąca, chyba że jest pełnia, wtedy nie.
- Tłumaczenie polega na gwałcie.
Tylko że nie. Tłumaczenie nie jest jak gwałt. Ani intelektualny, ani żaden inny. I nie, nie musisz autorowi „ulec”. Nic, co jest ci w stanie zrobić tekst, nie jest obarczone karą od 2 do 12 lat pozbawienia wolności.
Beata Geppert zdaje się myśleć, że bardzo, bardzo zła rada dana jej dawno temu, zapewne przez jakiegoś mało rozgarniętego członka rodziny o dobrych intencjach („Jeśli kiedykolwiek zdarzy ci się, że ktoś będzie chciał cię zgwałcić, nie broń się nadmiernie, ale spróbuj znaleźć w tym przyjemność”), że ta zła zła złaaa rada magicznie zmieni się w świetną metaforę o procesie tłumaczenia literatury („On, autor (lub autorka) książki mnie intelektualnie gwałci, a ja znajduję w tym frajdę”).
Metafora dokonywania przekładu jako gwałtu na tekście źródłowym (czyli odwrotnie niż u pani Geppert – chyba miało być przewrotnie) sięga co najmniej osiemnastego wieku, a opis procesu tłumaczenia jako usidlenie dzikiej, nieposłusznej kobiety możemy spotkać już u św. Hieronima. Ale świat idzie naprzód. Staramy się myć częściej niż dwa razy do roku, nie zwalamy bólu zęba na czar rzucony przez zazdrosną sąsiadkę, nie zrzucamy upośledzonych dzieci ze skały. Staramy się być rozsądniejsi niż nasi przodkowie. Staramy się nie żartować z cierpienia.
Nic nie jest jak gwałt. A już na pewno nie jest jak gwałt czytanie fajnych książek, tłumaczenie ich i otrzymywanie w zamian wynagrodzenia i splendoru. Robienie z przemocy seksualnej jakiejś figlarnie obrazoburczej metaforki na użytek średnio ciekawego tekstu jest lekkomyślne; co więcej, takie słowa pisane przez „uznaną tłumaczkę” są po prostu szkodliwe.
Jedną z najważniejszych cech tłumacza była dla mnie zawsze otwartość na przeżycia innych ludzi, a co za tym idzie otwartość na olbrzymie spektrum ludzkich myśli, doświadczeń i punktów widzenia – tych, z którymi się zgadzam, i tych, których nie rozumiem; tych fajnych i tych mniej przyjemnych. Nigdy nie wiesz, kto jest po drugiej stronie twojego tekstu, dlatego zachowanie jakiegoś podstawowego wspólnego mianownika zdrowego rozsądku nie jest chyba jakimś wymaganiem z kosmosu. Pisząc tak nieprzemyślane rzeczy i wysyłając je w świat, nie można nie mieć świadomości, że potencjalnie zostaną one przeczytane przez kogoś, kto doświadczył przemocy seksualnej, lub którego bliska osoba jej doświadczyła. Agencja Praw Podstawowych Unii Europejskiej ocenia, że 19% kobiet w Polsce doświadczyło kiedyś przemocy seksualnej. W raporcie z badań Agencja podkreśla równocześnie, że liczba ta jest prawdopodobnie zaniżona (ze względu m.in. na stygmatyzację ofiar przemocy, brak zaufania do organów ścigania, oraz różne sposoby definiowania przemocy w różnych krajach). Według badań Hollaback! Polska, aż 85% badanych kobiet spotkało się z molestowaniem w przestrzeni publicznej.
Fot. ansel.ma / Flickr (tekst dodała autorka wpisu)
Mary Nogacka, książka na fotografii: „Usage and Abusage 3e: A Guide to Good English”, Penguin
Gdyby było prawdą to, co pisze pani Nogacka, 90% żartów powinno zniknąć z przestrzeni publicznej. Dowcipy o blondynkach, lekarzach, Żydach, katolikach, itp. itd. A takoż duża część literatury, która często opiera się na prowokacji. I owszem, dokładnie mam wrażenie, że pani Nogackiej „chodzi o to, żeby chodzić na paluszkach, żeby przypadkowo nie strącić poprawności politycznej z piedestału”. A ja poprawności politycznej nie znoszę, prowokacje uwielbiam, a do własnego zawodu nie mam stosunku wzniosłego. Poza tym – dziwna sprawa – wśród osób oburzonych moim tekstem nie pojawiła się żadna ofiara gwałtu, a przynajmniej nikt się do takiego doświadczenia nie przyznał. Jeśli jakąś autentyczną ofiarę gwałtu swoim tekstem obraziłam, to ją przeproszę, bo nie miałam intencji wyśmiewać się z jej cierpienia. Ale politycznie poprawnych przepraszać nie będę, bo nie mam za co. I jeszcze jedna ciekawostka: skoro ten tekst był tak nieciekawy (wręcz nudny, jak pisali inni komentatorzy), to dlaczego i po co o nim pisać? No i ostatnia sprawa – skąd pomysł, że tę radę dał mi jakiś członek rodziny? Mam nieco rozsądniejszą rodzinę, niż się wydaje pani Nogackiej. Ta rada była oczywiście wypowiedziana w ramach dowcipów nastolatków. Dowcipów, nie rad człowieka dorosłego. Na zakończenie mogę tylko napisać, że moich przyjaciół ten tekst rozbawił, choć nie rekrutują się spośród pensjonariuszy „zakładu karnego o zaostrzonym rygorze”.
Pani Maria chyba nic nie zrozumiała… widać sama nie czuje tego, co Beata tak trafnie określiła. Niemalże fizycznej przemocy, którą czasami bywa wejście mówcy w głowę tłumaczki (jestem tłumaczką ustną), jeśli jego tok myślenia, słownictwo i przyzwyczajenia językowe znacząco odbiegają od naszych. A gwałt intelektualny stanowi tu dobrą metaforę, bowiem obce słowa, penetrują naszą lingwistyczną intymność (w moim przypadku uszami) i wyrządzają szkody oraz zmuszają do uległości w formułowaniu wypowiedzi wyjściowej. A teraz kilka słów z perspektywy etnologa, którym jestem z wykształcenia. Gwałt to zjawisko społeczne. Ważne w ludzkich społecznościach, wywołujące niezwykle silne emocje i bogato występujące w literaturze. Używane jako narzędzie socjotechniki, jako oręż na wojnie i w walce o władzę. Czemu nie można by o nim mówić? Pisać? Posługiwać się ideą gwałtu do porównań. Nie rozumiem… ale właśnie Pani Maria, chyba też nie zrozumiała Beaty. A szkoda. Beacie gratuluję tekstu.
trudno znaleźć słowa, żeby opisać jak żenujące jest porównywanie żartów o blondynkach i lekarzach do żartów o gwałcie, który jest jedną z najkoszmarniejszych rzeczy, jakie można zrobić człowiekowi. i naprawdę nie trzeba go osobiście doświadczyć, żeby być oburzonym brakiem elementarnej wrażliwości przy wypowiadaniu się na ten temat.
Dokładnie, przerażający brak wrażliwości.
Pani Geppert nadal nie rozumie. No i klasyk: żadna ofiara gwałtu się do mnie nie zgłosiła, więc na pewno żadnej nie obraziłam! Oburzająca krótkowzroczność.
Pani Beato, zero wrażliwości…. Bez komentarza
„Poza tym – dziwna sprawa – wśród osób oburzonych moim tekstem nie pojawiła się żadna ofiara gwałtu, a przynajmniej nikt się do takiego doświadczenia nie przyznał. ”
Pani se, Pani Beato Geppert chyba żartuje, prawda? Nie mogę uwierzyć, że z ust, jak mogę się domyślać, wykształconej osoby takie słowa płyną!
„Mam nieco rozsądniejszą rodzinę, niż się wydaje pani Nogackiej.”
Pani Beato, czyli jednak ta rada była mało rozsądna? Może nawet żenująca, skoro zabolało Panią, że Pani Nogacka pomyślała, że to ktoś z rodziny?
„I jeszcze jedna ciekawostka: skoro ten tekst był tak nieciekawy (wręcz nudny, jak pisali inni komentatorzy), to dlaczego i po co o nim pisać?”
Tekst był nudny, więc p. Nogacka nie odniosła się do jego treści. Odniosła się wyłącznie do żenującej metafory gwałtu, która niestety nie była nudna.
” Na zakończenie mogę tylko napisać, że moich przyjaciół ten tekst rozbawił, choć nie rekrutują się spośród pensjonariuszy „zakładu karnego o zaostrzonym rygorze”.
Pewnie zalicza się do tych 10%, które to śmieszy – prosta matematyka. Nie wiem, czego ma dowodzić ów przyjaciel. W dodatku mężczyzna (!!!)
„Dziwna sprawa – wśród osób oburzonych moim tekstem nie pojawiła się żadna ofiara gwałtu”
No rzeczywiście przedziwna! Widząc Pani wrażliwość na temat gwałtu, zgwałcone kobiety powinny walić drzwiami i oknami.
Żenada do kwadratu!
Dziękuję pani Nogackiej za wpis. Jako ofiara gwałtu. Nienawidzę słowa „ofiara”. Pani Geppert swym istnieniem udowadnia, że inteligencja, wiedza i mądrość niekoniecznie muszą się uzupełniać.
Po komentarzu Rim właściwie nie pozostało nic do powiedzenia. Choć ja osobiście rozumiem, o co chodziło Beacie.
Można zresztą sprawę ująć jeszcze inaczej: jeśli kontakt ze sposobem myślenia danego autora stanowi dla tłumacza mentalną przemoc, która uzasadnia porównanie do gwałtu, to takiego tłumaczenia się zwyczajnie i po prostu odmawia. A jeśli nie stanowi i nie uzasadnia – bo jest raczej tylko i aż intelektualnym wyzwaniem polegającym na konieczności wejścia w cudze buty – to znaczy, że tłumacz, który mimo wszystko tak to opisuje, oblał egzamin z podstawowej umiejętności wymaganej w tej profesji: by odpowiednie dać rzeczy słowo. Rzetelność tłumacza, który dla efektu dodaje od siebie nieuzasadnione i wątpliwe merytorycznie ozdobniki, musi budzić niepokój.
Pani Beato Geppert: dokładnie tak, żarty o Żydach i blondynkach POWINNY zniknąć z przestrzeni publicznej. Raczej tak się nie stanie, a to za sprawa takich osób jak Pani i Pani, wspomniani już, obdarzeni specyficznym poczuciem humoru znajomi.
Jeśli chodzi o poziom dyskursu na temat gwałtu, to cofa się Pani o jakieś kilkadziesiąt lat, gratuluję. Korwin Mikke na pewno jest z Pani dumny. Być może po ostatnim tłumaczeniu udzielił się Pani iście houellebecqowski mizoginizm, mam nadzieję że to minie.
A że nie zgłosiły się do Pani żadne ofiary gwałtu – cóż, proszę uzbroić się w cierpliwość. Na pewno niebawem któraś się z Panią skontaktuje żeby wymienić doświadczenia i porównać się odczuciami.
Do autorki: dziękuję za ten tekst. Trafia w sedno i dokładnie oddaje mieszankę niedowierzania i zażenowania, jakie towarzyszyły mi podczas lektury tekstu Pani Geppert. Zacytuję klasyka: jest on więcej niż zły. Jest głupi.
Parę słów komentarza. Jeśli piszę „wśród przyjaciół”, to nie oznacza, że to był jeden mężczyzna. Byli to i mężczyźni, i kobiety (vide Natalia Kreczmar, która mężczyzną nie jest). Co do jakości moich tłumaczeń proponuję poczytać recenzje Uległości lub poprzednich tłumaczonych przeze mnie książek. Jakość czyichkolwiek tłumaczeń nie ma nic wspólnego z poglądami tłumacza (z którymi można się zgadzać lub nie), a tylko z jego umiejętnościami. Podobnie jak odrażające poglądy Grzegorza Brauna nie zmieniają faktu, że pięknie mówi po polsku. Nie sądzę, żeby Korwin Mikke był ze mnie dumny. Jeśli ktoś nie odróżnia metafory od stwierdzeń typu „kobiety lubią być gwałcone”, to ja nic na to nie poradzę. No i komentarz ogólny – gratuluję poczucia humoru. Które polega przede wszystkim na umiejętności śmiania się z siebie. Tak się składa, że jestem kobietą, przez pewien czas byłam blondynką i mam żydowskie korzenie. Co mi nie przeszkadza śmiać się z dowcipów o kobietach, blondynkach i Żydach. Ale Państwo mają tak sieriozny stosunek do siebie i swojego zawodu, że ręce opadają. Zaproponowałabym więcej luzu, gdyby nie to, że Państwo i tak nie zrozumieją tej propozycji. Mimo wszystko pozdrawiam wszystkich, których mój tekst oburzył, rozbawił lub pobudził do myślenia.
Oskarżenie o „sierioznosc” to łatwizna intelektualna. Z takim zarzutem często spotykają się osoby zażenowane poziomem dowcipu, z jakim się stykają. Cóż, pewne rzeczy po prostu nie śmieszą. Idzie nowe, Szanowna Pani. Mamy XXI wiek.
Za to dowodem niezwykłej odwagi intelektualnej jest wyrażanie oburzenia i miejscami osobista krytyka zza zasłony nicka „Anonim”. Chyba że to Gall pisze, wówczas zwracam honor.
Domyślam się, że większość uczestników dyskusji jest świadomymi czytelnikami i wie, że dany tekst można odbierać na różnych poziomach. Natrafiając na niecodzienną metaforę Beaty Geppert, można – na podstawowym, dosłownym poziomie – uznać, że oto Beata Geppert porównuje się do ofiary gwałtu, że jakby ktoś jej powiedział „zostałam/łem zgwałcona/y”, odpowiedziałaby „wiem co czujesz, jestem tłumaczką”.
Można też zdobyć się na doczytanie do końca, spróbować zrozumieć całość Geppertowej refleksji i wówczas np. ją odrzucić: „nie, sorry, to nie tak, też tłumaczę i nigdy się tak nie czuję” czy też „wiem o co ci chodzi, ale ja tak nie mam” itp. Niektórzy jednak wolą zaciąć się na słowie „gwałt”, przy którym uruchamiają im się dzwonki alarmowe, i dalej przez te dzwonki nie są w stanie już czytać. Dla jednych będzie to słowo „gwałt”, dla innych „holocaust”, dla kogoś jeszcze porównanie czegoś z krwią miesięczną czy Jezusem Chrystusem. Nieważne, co stoi po drugiej stronie porównania – na takie hasło wykształcone hamulce odcinają odbiór komunikatu i aktywują procedurę świętego oburzenia.
OCZYWIŚCIE, w lwiej części przypadków, gdy w życiu codziennym używa się słowa „gwałt”, chodzi o odrażający, prymitywny i traumatyzujący akt przemocy w znaczeniu dosłownym. Ale nie jesteśmy chyba w osiedlowym warzywniaku czy kolejce WKD? Kiedy idę po bułki, jestem w stanie przewidzieć przebieg rozmowy z kasjerką. I gdyby spytała mnie o piętno białego człowieka czy ocenę książek Jana Tomasza Grossa, pewnie bym się mocno zdziwił. Ale rozpoczynając lekturę tego typu przemyśleń spodziewam się, że zastanę coś nowego, coś świeżego, być może i coś, co mnie poruszy czy z czym się nie zgodzę. Dlatego nie razi mnie akademicka debata o pedofilii (za którą gromy poleciały na głowę Hartmana) ani tekst Beaty Geppert.
Jestem tłumaczem literatury. Ja akurat raczej nie czuję się gwałcony przez pierwotny tekst czy też jego autora. Choć kiedy zupełnie obca mi maniera oryginału każe mi umieścić w tekście, pod którym się podpiszę, słowo „kuśka” czy „wziełem”, którego pozaliteracko nigdy nie używam, coś się we mnie burzy. I raczej o to chodzi.
Pisząc o „świętym” oburzeniu stara się Pan dyskredytować realne oburzenie na metaforę użytą przez Panią Geppert. I to nie jest tak, że czytający jej tekst zatrzymali się w rozwoju na poziomie „warzywniaka”. Nawet wchodząc na – cytując Pana słowa – wyższy poziom odbioru tekstu, który to poziom nie buja aż tak wysoko w obłokach żeby być niedostępnym dla osób komentujących, można w dalszym ciągu uważać że taka metafora, psuedoobrazoburcza i pseudofiglarna, może po prostu być szkodliwa.
Czy Pani Geppert w ogóle wie, co to jest takt?
Proszę sprawdzić w słowniku
Jak można sobie żartowac z takich rzeczy? To NIELUDZKIE.
Sillo, a ja mógłbym prosić o wskazanie W KTÓRYM MIEJSCU p. Geppert „żartuje z takich rzeczy”?
Może słowa żartować użyłam niewłaściwie (nie jestem Polką), ale wydźwięk artykułu jest dla mnie… brak słów…. szkoda dyskutować na ten temat, trzeba przejść do zycia codziennego. Straszne! Ja jestem oburzona.
Naprawdę, teraz widzę że 'zartować’ ma inny wydzwięk, ale to nie zmienia mojej oceny, bo nie znajduję tutaj taktu!! Jestem bardzo, bardzo rozczarowana.
być może pomyliłam „make light of sth” z „żartować”. ale tak to odczułam, że poważny temat został potraktowany za lekko.
Przepraszam Panią Beatę za mylne wynikające z własnej niekompetencji moje użycie słowa „żartować”, złe słowo w tym kontekście
Jestem osoba wrażliwa i bardzo mnie rażą takie metafory!
Gwałt jest tak horrendalną zbrodnia że takie metafory są absolutnie nie do przyjęcia!
Dodatkowego smaczku całej dyskusji dodaje fakt, że poza Mary Nogacką żadna z krytykujących osób nie ujawniła swojego nazwiska. W przeciwieństwie do mnie i tych, którzy mnie bronią (Natalia Kreczmar i Jurek Wołk-Łaniewski).
I o czym to rzekomo świadczy?
Stale zarzuca się osobom, którym nie spodobała się metafora gwałtu, że nie zrozumiały tekstu, że nie doczytały, że są ograniczone itp. Ja zrozumiałam, doczytałam i w pewnym sensie zgadzam się z tym, co napisała autorka feralnego tekstu. Niemniej stoję na stanowisku, że są pewne rzeczy, które mówi się znajomym przy winie i nie należy ich publikować. Metafora gwałtu, choć w samej istocie trafna, jest właśnie jedną z tych rzeczy. I nie chodzi wcale o poprawność polityczną, tylko etyczną. Z etycznego punktu widzenia taki tekst nie powinien ujrzeć światła dziennego (uzasadnienie w tekście polemicznym – nic dodać, nic ująć).
Nie wiem, o czym to świadczy. To wiedzą tylko ci, którzy anonimowo się wypowiadają. Zaś co do spraw merytorycznych. Nasze podejście radykalnie się różni. Ja uważam, że z etycznego punktu widzenia niedopuszczalne by było, gdyby ktokolwiek pochwalał gwałt w sensie dosłownym lub do niego nawoływał. W używaniu słowa „gwałt” w znaczeniu metaforycznym nie widzę problemu. Gwoli jasności, jestem osobą o poglądach liberalno-lewicowo-feministycznych. Aktywnie (choć tylko słowem) walczącą z wszelkimi przejawami hejtu, rasizmu, seksizmu itp. Co łatwo sprawdzić na fejsbuku.
Myślałam, że jest to w porządku, jeśli piszę pod nickiem, nie każdy musi podpisywać się imieniem i nazwiskiem w Internecie! To nie wpływa na krytykę, czy moja krytyka jest warta mniej wtedy? Nie.
Pani Beato, mogła Pani użyć np. metafory meczu bokserskiego… że tekst oryginalny „bije” etc..
Przy okazji chwalenia się swoim jakże prowokacyjnym i stymulującym intelektualnie artykułem pani Beata napisała:
„Moje zwierzenia oraz komentarze kolegów. W większości niestety pozytywne. Myślałam, że będzie więcej hejciku!”
A jak ktoś merytorycznie kontruje żenującą metaforę nagle następuje festiwal oburzu.
Nie wiem dlaczego po głowie mi się tłucze pięknie spolszczony termin kurka atencyjna. Oczywiście uprzedzam wszystkich urażonym tą poetycką metaforą. Chciałem także zapewnić, że do momentu pisania żadna ze wspomnianych kurek nie przekazała mi notaryzowanego zaświadczenia o urażeniu.
Ja oburzona? Nigdy w życiu! Zwłaszcza w formie festiwalowej…
Dziękuję za wszystkie komentarze. Takie dyskusje jak ta są może momentami mało przyjemne, ale potrzebne i wartościowe, i jestem podbudowana, że się odbywają!
Dziękuję pani Nogackiej za wpis. Sama zbierałam się do odpowiedzi w podobnym duchu, ale p. Nogacka zrobiła to świetnie. Z gwałtu się nie żartuje, gwałtu się nie pochwala – piszę to nie tylko jako koleżanka zgwałconej kobiety.
Jasne, że mogłam użyć metafory meczu bokserskiego! Sorry, nie przyszła mi do głowy.
Myślę że pani Geppert kontrowersyjnym artykułem nie wnosi nic poza szumem wokół nowowydanej przetłumaczonej przez nią książki
Doprawdy żadnego szumu nie muszę wnosić. Wszystkie media go robią bez mojego udziału. Czyli pudło! :-)))
Został tu poruszony (przez autorkę pierwotnego tekstu) temat dowcipu, dystansu i wartości śmiania się z siebie. (Co, nawiasem mówiąc, odpowiada Jurkowi W-Ł, który podważał tezę, że BG niby żartuje). Rzekomo skoro BG jest kobietą, blondynką i ma żydowskie korzenie, a mimo to śmieje się z żartów o blondynkach i Żydach, to ona jest do przodu i wyznacza dobre wzory, a my, politycznie poprawni, boimy się nawet kichnąć. (Notabene, Beato, od osoby, która sama określa się jako osobę o poglądach liberalno-lewicowo-feministycznych, oczekiwałbym dużo więcej zrozumienia dla znaczenia politycznej poprawności zamiast pogardy wobec tejże). No więc śpieszę zauważyć, że to zupełnie nie tak. Nie wszystkie dowcipy o Żydach stworzono równymi. Są te (auto)ironiczne i są antysemickie. I nie ma żadnej wartości w stwierdzeniu: „Umiem się śmiać z dowcipów o Żydach”. Rzecz w tym, żeby śmiać się z właściwych. Tych które na przykład (jak najlepsze szmoncesy) wytykają konkretne wady, a nie tydh, które wiktymizują cały naród. Z dowcipami o blondynkach jest już gorzej, bo te w zasadzie od początku do końca zbudowane są na niewyszukanym seksizmie, więc pewnie trudno znaleźć takie, z których śmiać się warto. A czy można śmiać się z gwałtu? Oczywiście. Wystarczy posłuchać George’a Carlina, zapewne ostatniego człowieka, którego można by nazwać asekurantem w kwestiach humoru:
http://youtu.be/fwMukKqx-Os
Nieanglojęzycznych przepraszam za anglojęzyczny link i spieszę streścić główny przekaz: można żartować ze wszystkiego, rownież z gwałtu, pod warunkiem że akcent komediowy obciąża sprawcę nie ofiarę. (Notabene, dalsza część ww. klipu pozostaje relewantna dla tej dyskusji, bo nawet kiedy Carlin początkowo każe nam myśleć, że będzie drwił z „przewrażliwionych feministek”, w rzeczywistości szydzi z tych, którzy ów stereotyp propagują). I właśnie w tym tkwi porażka tekstu BG i jego centralnej metafory: wyrasta z wiktymizującego żartu, że „jak już cię gwałcą, to spróbuj czerpać z tego trochę przyjemności”. I nie jest żadnym usprawiedliwieniem fakt, że tę „radę” usłyszało się w nastolectwie i że była głupiutka. Jak była głupiutka, to dorosły człowiek po latach nie wstawia jej z premedytacją do tekstu! A skoro wstawia, to potem ponosi konsekwencje tego błędu w postaci głośnej krytyki. Tłumaczenie NIE jest jak gwałt, bo nikt przyzwoity nie może oczekiwać szukania w gwałcie przyjemności, podczas gdy tłumaczenie, nawet intelektualnie wymagające, nią jest, a przynajmniej być powinno. I właśnie wynikający z tego porównania pobłażliwy stosunek do gwałtu (zamierzony czy nie – bez znaczenia, bo człowiek słowa musi być odpowiedzialny za słowa) sprawia, że całość jest nie do zaakceptowania.
Tekst pani Nogackiej jest świetną, rzeczową polemiką z wpisem pani Geppert, stąd całkowicie nie rozumiem dlaczego pani G czuje się atakowana , broni się na oślep i suma sumarum pogrąża jeszcze bardziej. Jak widać po komentarzach, pani Mary mówi w imieniu większej grupy ludzi, których sławetna metafora gwałtu zniesmaczyła, zatem jest coś na rzeczy. Nie mogę zrozumieć dlaczego pani Geppert broni się tak przed zaakceptowaniem tego faktu. Jako osoba (mniemam) inteligenta, nie powinna mieć z tym trudności. Swoje szalone porównania może sobie głosić, mamy wolność słowa, ale liczyć się musi z kontrą, którą trzeba brać na klatę, a nie histeryzować. Ponoć jest pięć zasad człowieka inteligentnego – po pierwsze nie myśl, po drugie, jak już pomyślałeś to nie mów, po trzecie, jak już powiedziałeś to nie pisz, po czwarte, jak już napisałeś to nie podpisuj, po piąte, jak już podpisałeś, to się niczemu nie dziw… Życzę pani Geppert zrozumienia tego mechanizmu, a pani Mary gratuję świetnego tekstu i bezdyskusyjnego zwycięstwa w potyczce. I tyle.
p. Geppert, która mówi o potrzebie dystansu i naśmiewa się z „seriozności” p. Mary, chyba ktoś zrobił psikusa.
Otóż to właśnie p. Geppert podchodzi do swojej pracy zbyt „serioznie” i nie potrafi spojrzeć na nią z dystansu. Praca tłumacza polega tylko o wyłącznie na przetłumaczeniu myśli z języka A na język B. Nikt nikogo przy tym nie bije i nie gwałci. Nawet intelektualnie. Tłumacz musi znać- jako tako – język, z którego tłumaczy i język, na który tłumaczy. Dodatkowo musi mieć jakieś wyczucie literackie. I tyle. Od talentu tłumacza zależy, czy tłumaczenie jest dobre czy nie. Proszę podejść do tematu mniej serioznie i po prostu skupić się na pracy, a nie na własnym ego.
Tłumacz przekłada z języka na język i niczego innego się od niego nie oczekuje.
Porównywanie procesu tłumaczenia do gwałtu jest po pierwsze przykre dla osób, dla których jest to doświadczenie traumatyczne, po drugie jest dowodem wybujałego ego tłumacza-niespełnionego literata, który chciałby swoje przemyślenia upublicznić, a któremu jednakowoż nie było to dane.
Idąc dalej tym tropem, można by mówić o hydraulikach, którzy doświadczają gwałtu, gdy poprawiają fuszerkę po poprzednim, nie wspominając o np. kucharzach, których uczono, że ciasto na szarlotkę powinno być kruche, a ktoś ich gwałci intelektualnie i każe im zrobić półfrancuskie.
Tylko, że hydraulikowi i kucharzowi do głowy by nie przyszło, że ktoś ich w tym momencie gwałci, w przeciwieństwie do tłumacza-inteligenta z przerośniętym ego.
p. Mary ma rację.
Pani Beata chyba cierpi na schorzenie zwane „brak ogarniania rzeczywistości”. Proszę się iść zbadać zanim narobi pani więcej szkód w świadomości czytelników.