Disclaimer: post jest zdecydowanie subiektywny, twój przebieg może się różnić.
1. Na początku było słowo
Przedstawiciele tej profesji zwracają ponadprzeciętną uwagę nie tylko na słowa, jakich używasz, ale również na twój akcent, sposób formułowania myśli oraz intonację. Najtrudniejsze jest to, że dowiadujesz się tego po czasie. Po przyswojeniu tej informacji komunikacja z tłumaczką dla ambitnego mężczyzny, za którego się mam, przez pewien czas może przypominać sprint przez pole minowe połączony z żonglerką piraniami. Po pewnym czasie człowiek się przyzwyczaja i komunikuje się na stałym, bardzo wyśrubowanym poziomie. Troszkę to przypomina połączenie X Factor z Ukrytą Kamerą.
Rada:
Musisz być czujny. Przynajmniej do tego momentu w rozwoju związku, w którym pomyłka językowa jest traktowana z wybaczającym przymrużeniem oka. Tak jak na przykład zostawienie skarpet na otwartej muszli klozetowej.
2. A potem było jeszcze więcej słów, czyli musisz mieć swoją bandę
Tłumacze używają wielu słów nieznanych zwykłym śmiertelnikom. Przykładem jest décalage. Mnie to słowo mgliście kojarzyło się z lotnictwem albo z wycinankami, ale w świecie tłumaczy konferencyjnych to słowo oznacza coś zupełnie innego. Poznając osobę zajmującą się tłumaczeniami, musisz przygotować się na uderzenie fali nowych słów i pojęć, takich jak na przykład retour.
Rada:
Jedyną obroną jest atak. Jak w starym dowcipie: Sekretarz partii przepytuje górnika z Marksa, Lenina i Stalina. Górnik nie wie nic, ale po pewnym czasie pyta sekretarza, czy zna Heflika, Gilmajstra albo Klycino. Sekretarz mówi, że nie. Na to górnik odpowiada, że każdy ma swoją bandę i nie ma co się wzajemnie straszyć. Musisz mieć swoją bandę, czyli zestaw słów, po których usłyszeniu tłumaczka z zachwytem sięgnie po swój mały dziecinny reporterski notesik i zacznie pilnie notować. Wtedy wiesz, że jest dobrze. Rybka połyka haczyk.
3. Tłumacz to ma klawe życie
Przyznajmy otwarcie, większość z nas prowadzi dość spokojne, zaplanowane i poukładane życie. Tłumacze są inni. Dzisiaj Bruksela, jutro Paryż, a w przyszłym tygodniu konferencja na temat ochrony żółwi na Galapagos. Albo inne atrakcyjne miejsce do pracy, jak na przykład Łomianki czy Bytom.
Rada:
Nie daj się zbić z pantałyku. Jeśli jesteś polskim sararimanem, spędzającym trzy czwarte doby w klimatyzowanym Mordorze, przygotuj sobie parę interesujących historii na temat twojej codziennej pracy, tak by przedstawić ją jak skrzyżowanie przygód Skywalkera, Indiany Jonesa oraz ex-posła Nowaka walczącego z sektami. Jeśli natomiast prowadzisz własny biznes, to nie musisz się sprężać, wystarczy parę opowieści o codziennym znoju z ZUS oraz US. Wtedy automatycznie zyskujesz wizerunek mężczyzny do szaleństwa odważnego, zdeterminowanego oraz pełnego wiary w przyszłość.
Bonusowa uwaga:
Tak się składa, że tłumacze mają niesamowicie podzielną uwagę (nadal nie wiem, jak działa słuchanie człowieka mówiącego w jednym języku i jednoczesne mówienie mniej więcej, mam nadzieję, tej samej treści w innym), więc nie licz na to, że jest duża szansa, że jakakolwiek twoja uwaga, nawet najcichsza, przejdzie niezauważona. Wiem coś o tym. Jeśli zostaniesz przyłapany, patrz punkt 2.
PS Jeśli będzie dużo lajków na fejsie, to będzie ciąg dalszy. Jeśli nie, przykro mi, ale kończymy. #LeanAgileBlogging
PPS #JakaJestTwojaHistoria?
Fot. www.audioquip.net/images/aq/tabletop.jpg